Create your own sidebar via Visual Composer with drag and drop tech, for almost all pages!
Aktualności
Kolejną pozycją czytaną przez klubowiczów DKK była niezwykła powieść Pawła Potoroczyna „Ludzka rzecz”. Lektura intrygująca, wielowątkowa, składająca się z licznych mini traktatów filozoficznych. Pozycja, o której długo dyskutowałyśmy, i którą wszystkie szczerze podziwiamy.
Poniżej obszerna recenzja Zofii Grabowskiej-Andrijew.
ZASKOCZENIE
Późny debiut znanego dziennikarza i publicysty, wieloletniego dyrektora szacownej instytucji jaką jest Instytut Adama Mickiewicza, ponadto dyplomaty Pawła Potoroczyna był przecież – nie tylko dla mnie – zaskoczeniem. Sama sobie się dziwię, bo sama siebie zaskoczyłam, czytając 350 stron o jednym pogrzebie, wymagającym (ze względu na okoliczności) szybkiego pochówku, który doszedł do skutku tego samego dnia, w którym chowany zginął w południe od kul w tajemniczych okolicznościach i… dokonał się ostatecznie na ostatniej 350 stronie mową proboszcza Morgi podkradzioną Wołodyjowskiemu i Sienkiewiczowi równocześnie. To książka, która pozwala zaznaczyć swą obecność na mapie polskiej prozy. Skąd moje zaskoczenie ? A stąd, że w tę książkę o szczątkowej akcji zanurzyłam się po same oczy, jak w świeży ożywczy nurt i było mi bardzo trudno wychynąć z niej do codzienności.
Jeśli ktoś pomyśli, że te wszystkie strony wypełnia opis ostatniej posługi bohatera, myli się. Materia książki jest znacznie bogatsza, a w wielu miejscach fascynująca. Wyrosła na podłożu umiejętnie użytej wiedzy absolwenta Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Pawła Potoroczyna. To on napisał po swojemu, nowatorsko, krewki zbiorowy portret społeczności niewielkiej wsi Piórków (z przyległościami), którego ledwie majaczące tło zarysowuje szkic portretu polskiej prowincji, a nawet nie tylko, bo odbijają się w nim zdarzenia i zmiany typowe dla całej Polski u schyłku hitlerowskiej okupacji i u progu ustrojowych przemian. Stąd wybór dwu lat – 1945 i 1948, który, poprzez opis powojennych losów mieszkańców Piórkowa i osób z nimi powiązanych, odsłonił tych przemian istotę i rzeczywistą wartość. Ale także dlatego, że „ Boże coś Polskę nadal śpiewano z „racz nam wrócić, Panie. Może i skończyła się niemiecka okupacja, ale wojna to na pewno nie.” (s. 320) i dalej „..w Piórkowie czterdziesty ósmy będzie ważniejszy niż czterdziesty piąty, bo …dopiero w czterdziestym ósmym piórkowscy połapią się, że to nie wojna kończyła się przez trzy lata, tylko u jednych nadzieja, ludzka rzecz konała tyle czasu, u innych dojrzewała gorycz, że to już i że po wszystkim, a jeszcze inni, po prostu, dojrzewali.” (s. 320-321). Autor nie ograniczył się do relacji z pochówku Smyczka jednostkowego, kontrowersyjnego bohatera ani nawet do jego historii. A ta już przed jego śmiercią zmieniła się w legendę, którą mają tylko nieliczni. „Dzięki niej ci wybrani niewiele różnią się za życia i po śmierci, istnieją może trochę inaczej, ale wciąż istnieją, są, dokazują, budzą respekt i stawiają na swoim. Legenda ludzka rzecz, ludzka jak nienasycenie, co świadczy o prawdzie ludzkich tęsknot, ludzka jak głód, najlepszy dowód na istnienie chleba.”(s.289)
Tytuł „Ludzka rzecz” kieruje uwagę w stronę pojęć określających dobre i złe strony natury człowieka, jego wytworów i okoliczności z jakimi musi się zmagać – nazwanych przez autora ludzką rzeczą. Tych ludzkich rzeczy autor wymienił w tekście i opisał około ćwierć setki. Służyły mu głównie do pokazania różnych aspektów człowieczeństwa, także do usprawiedliwienia, nawet rozgrzeszenia ludzkich – nie zawsze chwalebnych i zgodnych z moralnością lub prawem – czynów, bo prawda natury najczęściej wygrywała z prawdą wiary, jak skomentował ciche morderstwo Wandy na Franciszku z pobudek bliskich eutanazji. Dwie wyróżnił, nazywając je arcyludzkimi (s.180). To wiara i wolność. Właśnie o wolność upomina się ks. Morga w ostatnim zdaniu swego kazania kończącego pochówek Smyczka: „ – gdy znów zasłużym na Twe ukaranie, obróć nas w prochy, ale w prochy wolne!” (s. 350) Po nich jeszcze tylko narrator zapyta: „Skąd ta cisza?”.
A czytelnik ? Z chaosem w głowie usłyszy w niej imperatyw skłaniający do natychmiastowego powrotu do wielu miejsc tej niezwykłej książki, która nie jest przecież tym co określamy jako powieść. Nie jest nawet powieścią dygresyjną, choć są tu zalążki innych opowieści. To dygresyjny traktat napęczniały mniejszymi traktatami, esejami, kolejnymi wersjami kazań ks. Morgi; pojawia się list St. Kato Radetzky’ego do ojca i rozkaz gen. Paulusa przyznający pośmiertne odznaczenie, nawet kiczowate scenariusze produkowane przez kinematograf w głowie dziedzica, „co myśli wyświetlał … różne takie…” Czytamy tekst z pozoru niepoważny, przewrotny, a głęboko drążący rzeczywistość. Odsłaniający, że tu wszystko jest jakieś takie nie takie, nie na swoim miejscu – wojna, której nie widać, podzielona partyzantka konkurująca ze sobą, pochówek „na stojąco” w „na opak” założonych butach… bohater z podejrzaną przeszłością, w patriotycznym uniesieniu wykreowany na narodowego.
Jest tu też bohater zbiorowy. To Piórkowscy w całej swej różnorodności. Począwszy od dziedzica Radeckiego herbu Krzywda z Olszańskiego dworu, któremu żona Tasuko, Japonka, wychowała dwóch synów nie tylko „na japońską modłę” (jeden jako oficer SS zginął pod Stalingradem, drugi na Pacyfiku jako bohater cesarskiego lotnictwa morskiego Japonii) poprzez żydowską rodzinę Hohama Gieskanera, po ślepą Walerkę. Zwarci jako społeczność (dowodem pogrzeb Jasia) i politycznie podzieleni, konkurujący między sobą (wcale nie walecznością) w dwóch partyzanckich oddziałach – „Kapeli” Jasia Smyczka i „Lazarecie” Uczciwka, który – wbrew nazwisku – powiązał je osobą skaperowanego dziedzica, należącego odtąd do obu oddziałów. Tym szpagatem dał świadectwo słuszności sentencji, którą mu za życia w nagrobnym kamieniu wykuł Kominek: „Żeby być sobom trzeba wiedzieć kto to”.
Takich mądrości ludowych zapisanych mniej lub bardziej nieporadnym językiem w tekście znajduje się sporo. Autor uwodzi konstrukcją całości i językiem. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Akcja obejmuje kilka godzin. Od zrzucenia z ciężarówki w piórkowskie błoto w połowie drogi między cmentarzem a kościołem zwłok partyzanta Jasia Smyczka z zakazem chowania, do wygłoszenia mowy nad grobem przez proboszcza Morgę, który zdecydował, że Jasia pochowa. Obejmuje ona postęp przygotowań do pogrzebu a także przygotowań i przemyśleń ks. Morgi do mowy nad trumną Jasia; bo chciał, by była to jego mowa życia.
Społeczność wsi, a więc postawy i losy pojedynczych jej przedstawicieli w czasie poprzedzającym pogrzeb Smyczka i wybiegającym poza koniec okupacji a nawet za rok 1948, poznajemy dzięki retrospekcji. Całość podzielona została miniaturką karawanu; przecież nie na tradycyjne rozdziały. Są posuwające akcję, ale też będące wyłącznie dygresjami. Na tworzywo całości składa się tu coś więcej. Narracja często przechodzi w malutkie lub rozbudowane dygresje o najróżnorodniejszych, czasem zaskakujących sprawach – od wiary, ciszy, pór roku, sztuki, błota, kurzu po czasownik zwrotny się, ( tak, czasownik, nie zaimek) mające różne formy, będące czasem kazaniami, często filozoficznymi traktatami. Są bardzo różne:
– Poetyckie, jak traktacik o wiośnie. (s.103)
– Wyrażające emocje ( tu niezgodę na zmiany i przemijanie) jak napisana językiem równocześnie poetyckim i wulgarnym – a przy tym pięknie i mądrze – o porach roku, głównie o jesieni i nie tylko jako porze roku, także o jesieni życia. (s. 331-335)
– Prześmiewcze jak „Ludzka rzecz, czyli Wstęp do nauki o wiatrach” (s.234-247) na temat „dissertscji” naznaczonego wadą wymowy jej autora i jego żony Hannelore Stanislavski dotyczącej tego 6-tomowego dzieła „…pragnącego służić jako pionierskie kompendium wiedzy o człowieczeństwie w jednym z jego możliwych aspektów.”(s. 245) Ale i tu znajdziemy całkiem sensowne myśli, np. „W człowieczeństwie (jak my je widzimy) tyleż jest dumy i odwagi, co wstydu i hipokryzji.” Albo „Historię ludzkości pisze nie tylko to, co po nas zostaje, ale w takiej samej mierze to, co próbujemy skrzętnie ukryć …, bo zbyt ulotne albo kłopotliwe.” (s.245)
Marketingowy blurb wydawnictwa W.A.B. rekomenduje książkę tak: „Świat cały w jednym Piórkowie. Wojenna ballada i traktat filozoficzny wiejskiego głupka. Rzecz brawurowa – po ludzku czuła, diabelnie inteligentna.” Nie ze wszystkim się zgadzam. Ballada tak. Autor sam użył tego słowa (s.159, 160). Całość rzeczywiście łączy cechy liryki, epiki i dramatu, także obfituje w wydarzenia niezwykłe; traktat filozoficzny – zgoda, ale nie wiejskiego głupka Nie jest nim nie tylko narrator i nie Dałeś, chociaż pytany kim chciałby być, mówił właśnie, że wiejskim głupkiem. To raczej chłopski filozof, wiejski mędrek. Najlepiej zaświadcza o tym przepiękny traktat o ciszy ludzkiej rzeczy (s.127) wystylizowany na chłopską mowę wiejskiego filozofa, który posmakował wielkiego świata. W przeciwieństwie do głupka, ma on wiele mądrości i towarzyszących jej zwykle wątpliwości. Dowód? Proszę: „Nie wiadomo czy tamtego poranka, przeglądając się w ich (oficerek – Z. G-A) czarnym świetle, Jasiu Smyczek zobaczył przeznaczenie, którego nie widział Kazimierz w czarnych lustrach karawanu, czy też to Kazimierz ujrzał Smyczkową śmierć, której nie rozpoznał Jasiu. A może Smyczek oglądał to, co było, kiedy Kazimierz widział, co będzie, albo może patrzyli na to samo, tylko z dwóch różnych stron karawanu?” Często poddaje w wątpliwość to co ją poprzedza, używając takich sformułowań jak: Ale myli się, kto myśli…” (s.31) „ale nie na pewno”(s.128) Zdarza się, że narracja podważa informację o ważnym zdarzeniu akcji, jak w przypadku rozważań o tym skąd i od kiedy Siwi wiedzieli o śmierci Jasia. „…tuż po strzelaninie. A może nawet trochę przed.” (s.292)
Gdzie szukać prawdziwej mądrości? Narrator wyjaśnił: „Jeśli jest choć trochę prawdy w powiedzeniu, że przysłowia są mądrością narodu, to miejskie fraszki, bon moty i kalambury zaledwie udają mądrość, z którą ta głupia wieś się urodziła.”
A z tym całym światem w blurbie – to przesada! Chyba, że nie w znaczeniu geograficznym.
Autor skonstruował postać narratora niejednoznacznie. Wypowiada się on różnymi sposobami, stylami i językami. Bywa nawet, że opowiada o czymś co się nie zdarzy, jak w przypadku opisu co by było, gdyby nad Piórkowem pojawili się alianci lub o ucieczce Dałesia, który „…nie będzie wiedział …czemu pościg raptem ustał, i pewnie nigdy się nie dowie, ale będzie o czym opowiadać UB, a potem kolegom studentom, a potem kolegom dysydentom, a jeszcze potem recenzentom „New York Times”. Tu , proszę zwrócić uwagę ile informacji o przyszłych losach bohatera zawarł autor w tym jednym zdaniu. Ma on duży zasób wiedzy, zna się na sztuce, prezentuje przewrotny stosunek do ludzi sztuki i do niej samej – „A już poezja to w ogóle bez sensu.” Czasem jest poetą – „O! W siatce na motyle trzepocze kawałek dialogu, co się właśnie wziął i odnalazł.”, czasem przejmuje sposób myślenia i wyrażania się postaci, o której właśnie opowiada, i to nie tylko, gdy chodzi o wady wymowy (Stanislavski), np. o Siwych w związku z kopaniem grobu: „…i nawet się ucieszyć nie potrafili, że Smyczka diabli wzięli, choć mocno na pieńku z nim mieli i przecież sami raz próbowali karierze Jasia siwy kres położyć własnym, siekierzastym sposobem, bo go, kurwa, nie lubili, a tu proszę, taka zmiana, nawet czapki ściągnęli. Może i legenda czyni cuda, bo śmierć to na pewno. No, aż przyjemnie umierać.” Narrator często bawi się lub gra słowami: „…i taka to równość wobec śniegu i mrozu, że wszyscy od nich cierpieli i nikt ich nie cierpiał.” albo „siła przyrodzenia zwycięża nadprzyrodzone siły…” czy – „Dałeś wiedział i Ania wiedziała. Wiesz, że wiem. Wiesz, że wiem, że wiesz, że wiem. Wiem, że wiesz. Wszystko jasne. Nie podskoczysz.” Czasem jego wypowiedź brzmi jak zaczepka skierowana do czytelnika: – Nawet jeśli brakuje dialogów, to co?…To o co te pretensje?” Bywa, że rozważa znaczenie słów, na przykład rzadko lub za mało. „Za mało” zaczyna się tam, gdzie za chwilę może nie być wcale…” . Czasem komentuje własny tekst: „Onomatopejo, powagi!” albo: „…tyle mądrych i wzniosłych słów uparcie nie chciało ułożyć się w mądre zdania, bez sensu błąkając sią w głowie proboszcza, jak anarchiści u jubilera. Slogany i litanie, retoryka i dialektyka, patos, etos i chaos. Taki wstyd.” Autor nie boi się słów najordynarniejszych, bo używa ich zawsze funkcjonalnie. Opisy scen erotycznych, pozostając w zgodzie z ludową bezpruderyjnością, pozbawione są jakiejkolwiek wulgarności. Głównie dzięki językowi. A szczytem trafności i elegancji jest zastosowanie do opisu szczytowania terminologii muzycznej. Narrację najczęściej podsumowuje kończącym komentarzem, czasem bardzo zwięzłym, zwykle celnym. Na przykład, gdy mówi o gotowości Madejówny do podróży „…jeśliby los nadarzył jaką.” A po pustej linijce: „Nie nadarzył.” albo „Nie miał Morga cierpliwości do piórkowskiej teodycei, po ludzku niedoskonałej,… Nie, i już.” Bywa, że refleksją jak ta: „Aż dziw, że co się całe życie wydaje, potrafi zmieścić się na jednej kartce papieru w linię.” Opis zachowania „smarkaczy” wobec Kazimierza i jego karawanu zakończy uwagą: „Śmierć szacunku uczy. Oraz długość bata.” A gdy Smyczek jednym słowem nazwie głośno orientację seksualną dziedzica, narrator skwituje: „Ot, jeszcze jeden przykład piękna zwięzłej prostoty” .
W trakcie lektury towarzyszy czytelnikowi ogromny repertuar emocji. Od gromkich wybuchów śmiechu, gdy śmiejemy się wraz z uczestnikami nabożeństwa, bo Ksiądz, chcąc ekskomunikować domorosłego piórkowskiego kamieniarza Wawrzyńca Kominka przejęzyczył się i krzyknął: „Ja was, Wawrzyńcu, ekskominkuję”, po rozbrajające wzruszenie, bo ten sam ks. Morga do wieka trumny z ciałem Jasia w miejsce tabliczki św.p. …, przybił smyczek od – skradzionych kiedyś przez Jasia – zabytkowych skrzypiec. Także, gdy dowiadujemy się, że na grobie pochowanego ( z braku pieniędzy na zakup trumienki ) w pudle na skrzypce, nieochrzczonego, bo urodził się martwy, pierworodnego syna Wandy i Smyczka tenże Kominek z własnej inicjatywy wykuł w kamieniu „Smyczę”. Czasem uczucie wywołane opisywanym zdarzeniem miesza się z czarnym humorem, jak w opisie skutków akcji „Lazaretu” (tragedia ścielących się „gęstym trupem pluszowych misiów, nadpalonych, osmalonych, broczących trocinami…” Kiedy indziej opis tragicznego pragnienia godnej śmierci i prowokowania jej przez Żyda Hahama o partyzanckim pseudonimie Hiob zderza się z – niechcianym przez niego – wybitnym talentem do rozbrajania min, wywołującym tasiemiec – tyleż wulgarnych, ile wymyślnych – klątw pod adresem Hitlera. Narrator kwituje to tak: „Przypuszczalnie żydowski Pan Bóg też ma w swej opiece straceńców, bo wariatów to na pewno.”(s.173).
Dla mnie „Ludzka rzecz” Pawła Potoroczyna to nowatorski, dygresyjny traktat o skomplikowanej naturze ludzkiej, o zawiłym ludzkim losie, o człowieczeństwie … ubrany w kostium pięknej ballady. Napisany bogatym językiem rozpiętym między terminologia naukową, szczególnie ładnie zastosowaną – muzyczną, zwrotami obcojęzycznymi a stylizowanym na chłopski, odważnie krewkim, nie unikającym ani wulgaryzmów, ani ludowych określeń związanych z fizjologią – bo ją też najwidoczniej potraktował jak ludzką rzecz, choć nie wymienił. A wulgaryzmy, nie pozbawione śmieszności, swój zenit osiągnęły w złorzeczeniu Hioba. Potoroczyn nie użył któregoś z dialektów, wyposażył swych bohaterów w język wskazując ich wiejskie pochodzenie, bez przypisywania ich do konkretnego miejsca, czyniąc z nich reprezentantów każdej wsi. To język bardzo bogaty. Od poetyckiego (o deszczu, o jesieni) poprzez słownictwo powszechnie znane jak przyodziewek, ojcowie w znaczeniu rodzice, człek, po neologizmy stworzone przez autora – przyzagapić, coś wypodpierzynnego. A wszystko to wsparte szykiem przestawnym – miał ale, zwrotami typu zabiły na śmierć, wraz nikt nie pamiętał, każdy jeden. A nawet użytym czasem, czasem zaprzeszłym – mógł był . Paweł Potoroczyn indywidualizuje język niektórych bohaterów. Jego bohaterowie to indywidualności, często bardzo skomplikowane. Nie ma tylko dobrych i tylko złych, bo grzech to też ludzka rzecz. Każdy ma w sobie coś niepowtarzalnego, co go wyróżnia i czyni niezapomnianym; nawet tak epizodyczną postać, jak Walerka.
Kończąc, zacytuję fragment refleksji narratora ze strony 7. zaczynającej całość: „Tak to się koło ludzkiego żywota na prostą drogę……..przekładało”. Dla Smyczka to droga do stania się ludowym bohaterem. Dla autora do….. Tu, czytelniku, odpowiedz sobie sam. Moją, uważny czytelnik znajdzie na powyższych stronach.
Paweł Potoroczyn, Ludzka rzecz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s.350
Recenzja Anny Kaczmarczyk
Dzieło Pawła Potoroczyna, bo tak z pewnością można je nazwać, czyli „Ludzka rzecz” – zniewala i intryguje czytelnika. Autor książki jest m.in. menadżerem kultury i filozofem, a o dziwo niejako z gracją, a zarazem ze swadą prowokuje nas poprzez ukazanie sylwetek ludzkich, w których możemy przejrzeć się jak w lustrze. Społeczność piórkowska jest po trosze ułomna, jakby wyśniona, przez autora egzaltowana do granic przesady. Czytając tę powieść – zdałam sobie sprawę, że Polska i jej współcześni mieszkańcy mogą jawić się jako Smyczek (będący w centrum uwagi), Wawrzyniec Kominek, dziedzic, Wanda, Hortensja, Kazimierz, Zerbst, ślepa Walerka, Morga, Czynasty, piekarz Głowacki czy Haham Gieskaner.
Okładka książki zawierająca szkic karawanu pogrzebowego, niejako jego anatomiczny kształt, symbolizuje temat, który jest główną osią tej filozoficznej dysputy, czyli pogrzeb. „Koła karawanu z gracją mieliły wiosenne błoto, mieszając brudną wodę z końskim gównem, przeszłość z przyszłością, los i proroctwa. Krochmalone firanki przesłaniające górną powłokę kryształowych okien, białe jak ośnieżone szczyty gór, przyćmiewały chłopską filcową elegancję. Idący za karawanem w kondukcie przeglądali się w jego tylnych drzwiach, zwierciadle ostateczności, a potem pierwsze krople deszczu spadły na zmatowiałe skrzypce” – tak pisze Potoroczyn o ostatnim pożegnaniu Smyczka. On właśnie „wygrywa” requiem, które przyjdzie nam dostrzec w wiernej melodii miłosnej Wandy, zakochanej w nieboszczyku Smyczku, w dziedzicu, który sprzedałby duszę za imienniczkę tej, co nie chciała Niemca, w układaniu mowy pogrzebowej (z trudem) przez proboszcza Morgę… Wanda świętą nie była, zbrodnia też na jej koncie się pojawiła, a Smyczek rwał okoliczne panny.
Sowizdrzalska gawiedź wyziera z kart powieści – tak powiedziałabym o typach, które są jakoby „ludzką rzeczą”, bo drzemie w nich legenda, zawiść, śmierć, grzech, tęsknota – można by wymieniać i powtarzać za autorem, że to tak już musi być. Obok Piórkowa znajdujemy się również w Zatylnej, Białobrzegach, Broniszewie, na polskim klepisku. Poszczególne wątki społeczno-obyczajowe z filozoficznymi są przerywane maleńkim, acz osobliwym czarnym rysunkiem karawanu, wydrukowanym na stronach powieści. Dramaturg z Potoroczyna jest przedni. Czytelnik już przez te symbole jest ciężki, nasączony niecnym postępkiem, zwyczajnością, także i naznaczony krwią, obrzmiały od „wylanych” (podczas lektury) na niego chwil kipiących od tego, co próbuje z siebie zmyć, a nie zachować. Jakby tego było mało, historia karawaniarza Kazimierza również została spisana na kartach tego dzieła, nie możemy uciec od ostatecznych kolei ludzkiego losu. Potoroczyn olśniewa wiedzą socjologiczną, zaciekawia wiedzą historyczną, ba – jest i językoznawcą, kreśląc np. takie oto zdanie: „Czy Trójca to dwójca i jedynca, czy dwie półtorce?”. Możemy natknąć się również na wiele wyrazów obcych, takich jak „preferans”, „kanasta”, wyrażenia z języka obcego – „tołstyje żurnały”, „rigor mortis”.
Niezwykłe jest przedstawienie Drogi Krzyżowej oczami Morgi poprzez rys architektoniczny i artystyczny, wyłaniający się z książki esej o kurzu czy o jesieni i sztuce filmowej. Ludyczność i zdająca się objawiać z treści tej opowieści zwyczajna rubaszność cech ludzkich, zwyczajów, zdarzeń – naznacza czytelnika nową wrażliwością i mgiełką ulotności. Jest przaśność, czysta nagość w obopólnych stosunkach nielicznych postaci. Wszak nie czyta się na co dzień tak intensywnie napisanych i „wyreżyserowanych” historii, które mogły w przeszłości i dzisiaj wydarzyć się gdzieś obok nas. Nawet śmierć samego Smyczka jest jakowym „sacrum”, tajemnicza i nieukładająca się w całość. Jest puzzlem, który trudno zaklasyfikować, ale żegna się go nieodrodnego z honorami. Potoroczyn nie jest również purystą językowym, stosuje wulgaryzmy, a to przeklnie, a to spuści ze smyczy swoje najgorsze bestie literacko-słowne. Jest szczery do bólu, nie osładza nam tego świata – jego słowa potrafią dotrzeć, obudzić, wzruszyć, zbesztać i odstręczyć. A to Piórków właśnie…
Pisząc często o „ostatniej niedzieli”, nie ukrywa, że coś jest brzydkie, brudne i przyziemne, jakby ta niebiańskość i czystość ostatniego dnia tygodnia nie miała racji bytu, bo za chwilę jej już nie będzie. Losy bohaterów prześnią się i zostaniemy w czasach powojennych, gdzie każdy po kolei (żyjący bohater narracji) układa sobie życie w wolnym kraju. Wątek żydowski jest czymś nieuniknionym i porównywanym ze stosunkami najbliższych Polakom nacji, czyli również z Niemcami i Rosjanami. „(…) fatalna zgoda na rzeczywistość. (…) Żydzi się z tym rodzą, artyści tym żyją… I pewnie dlatego ta Polska tak wygląda, jak wygląda, bo to naród artystów…”. Nie jest dziwne to, że właśnie kino jest przywoływane przez autora „Ludzkiej rzeczy”, to Polacy również triumfują w tej dziedzinie, jak Andrzej Wajda, Andrzej Munk, Roman Polański czy Wojciech Smarzowski. Porównuję to do X Muzy, gdyż treść książki mogłaby zostać sfilmowana, oddając w całej pełni słowa autora: „(…) bo na wszystko jest paragraf, na symbole też się znajdzie, a może przede wszystkim na symbole, okupacja się skończyła, ale wojna trwa i potrwa, no trochę potrwa, bo symbole konają najdłużej, da się taką wojnę wygrać zapewniam was, ale pewnie tylko na chwilę, długotrwała agonia daje krótkotrwałe zwycięstwo, bo zostawia po sobie mity, jest się od czego odbić (…)”. A to, co na dużym ekranie pokazane, będzie trwałe i uniwersalnie wpisze się w egzystencję każdego śmiertelnika. Tak pisarz zwraca się wprost do odbiorców, którzy tak bardzo nie różnią się od bohaterów lektury, bo ŻYĆ to ludzka rzecz.