Create your own sidebar via Visual Composer with drag and drop tech, for almost all pages!
Aktualności
Czy może być coś wspanialszego! A u nas ani jednego ani drugiego nie brakuje 🙂 Raz w miesiącu spotykamy się aby porozmawiać o przeczytanych lekturach. Gdyby nie to, że trzeba wracać na noc do własnego domu, rozmowom nie byłoby końca. Na jesiennych spotkaniach rozmawiałyśmy o dwóch lekturach: Joanny Kuciel-Frydryszak „Służące do wszystkiego” oraz Zośki Papużanki „On”. Pierwsza to przejmujący reportaż o kobietach z najniższego szczebla hierarchii służby domowej, druga przedstawia cichą, wspaniałą historię miłości matki do syna. Zapraszam do przeczytania recenzji Anny Kaczmarczyk.
Joanna Kuciel-Frydryszak „Służące do wszystkiego”
Reportaż Joanny Kuciel-Frydryszak „Służące do wszystkiego” jest znakomitym przykładem ujawnienia kim była, co musiała wykonywać, jakie spełniała potrzeby klasy średniej czy wyższej oraz czego miała unikać – służba domowa. To kompendium wiedzy tak nie zawsze dostępnej, trudnej do odczarowania, które tym bardziej powoduje, że trudno oderwać się od lektury opracowania autorstwa pisarki równie interesujących pozycji, jakimi są „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie” i „Słonimski. Heretyk na ambonie”.
Najbardziej urzekły mnie historie słynnych twórców w postaci pisarzy czy malarzy, takich jak Henryk Sienkiewicz, Witold Gombrowicz, Stanisław Wyspiański, a także Juliusz i Wojciech Kossakowie, którymi również opiekowały się służące. Zwłaszcza anegdota związana z zakończeniem powieści Gombrowicza „Ferdydurke” skłania do głębszych przemyśleń na temat pomysłowości i sprytu drzemiących w umysłach pomocy domowej. Niemało jest refleksji o niespotykanych zdarzeniach z dzieciństwa reżysera filmowego Janusza Majewskiego i aktora Witolda Pyrkosza.
Autorka nie pozwala czytelnikowi odetchnąć ani na chwilę, gdy wyłuskuje takie szczegóły z życia popularnych „Marysiek” czy „Kasiek”, jak obowiązek posiadania książeczki służbowej, skrzętnie zapisywane w niej informacje o pełnionej roli oraz naganie za złe sprawowanie, przykłady narzuconych z góry strojów noszonych przez służące, ich słabość do płci przeciwnej, wielość tragicznych przypadków związanych z kradzieżami czy morderstwami na właścicielach. Wisienką na torcie jest niesamowita notka w lokalnej gazecie, gdzie opisano uwagę o przywłaszczeniu majątku przez służącą Noblisty Alfreda Einsteina. Prowokujące uwagę odbiorcy lektury jest multum zjawisk odnoszących się do schadzek, prób uwiedzenia pana domu, znajomość wiedzy służącej na temat jej miejsca w szeregu, co tym bardziej widać w zakazie stania w bramie, aby nie obmawiać jej pracodawców.
Uważam, że w dobie czytania tegorocznego dramatu Gabrieli Zapolskiej „Moralność pani Dulskiej” – tekst Joanny Kuciel-Frydryszak jest jak najbardziej na miejscu. Skłonienie się w stronę słabszych, poniewieranych, często głodnych, bardzo wcześnie wysyłanych na służbę, gdyż mógł to być wiek 6-8 lat, jest obroną kobiet, które nie miały bardzo długo własnych praw, były wspomagane przez słowa feministek, zawarte w piśmie „Bluszcz”, a spłycane i trzymające je w ryzach w podręczniku Marii Ankiewiczowej „Służba domowa” i Elżbiety Bederskiej „Dobra służąca”. Często historie służących z życia wziętych, takich jak Etla Bomsztyk, Agnieszka Kokoszanka, Maria Luty – sprawiają, że można wzruszyć się na myśl o tym, w jakim kieracie musiały żyć, nierzadko – jak ta ostania, stając się jednak ostoją wielorodzinnego domu. Jak wiele było takich Hanek z domu państwa Dulskich pokazuje, że wiek XIX i I połowa XX wieku obfitowały w znaczące zmiany społeczno-polityczne związane ze zmianą postrzegania roli służby. Interesujący jest motyw różnicy między słowami maskulinizującymi, jak kamerdyner i lokaj, którzy również pracowali obok kobiet służących – siły napędowej mieszczańskich domów, pałaców, wysokiej rangi włości.
Szczegółowość istotnych elementów garderoby, zachowania, higieny, zażyłości z „absztyfikantami”, historii porzuconych dzieci z niechcianych ciąż, rodzaj edukacji służących, czy chociażby odkrycie znaczenia sekretnego terminu „koszykowe” i „kuzyni” – nie pozwala przy omawianym reportażu zasnąć. I chociaż czasami można odczuć, że autorka napiera na nas wiedzą wręcz encyklopedyczną, to urozmaicenie książki zjawiskami biograficznymi, dykteryjkami, cytatami z poradników dla służby, wprowadza świeże spojrzenie na temat palący i trudny, który można wręcz określić jako „pańszczyźniany”.
Cytując autorkę: „Panie, zatrudniając służącą, kupowały każdą minutę jej życia i decydowały, czy dziewczyna może wyjść z domu i na jak długo. Jeśli trafiła do liberalnej rodziny, mogła wieczorem wyjść raz w tygodniu, a nawet zapraszać narzeczonego. Ale na każdą wizytę musiała uzyskać zgodę. Nocowanie poza domem bez zgody państwa nie wchodziło w rachubę. Za dwa takie przypadki – według obowiązującego prawa – można było stracić posadę” – widzimy w jak ciężkich warunkach pracowały służące w Polsce, w odróżnieniu od ich odpowiedniczek w Europie czy za oceanem, gdzie właścicielki majątków były bardziej nowoczesne, bogatsze o wysokiej klasy sprzęt, a często same opiekowały się domem. Najważniejsze obowiązki, od sprzątania, poprzez gotowanie, pranie, a kończąc na opiece nad dziećmi, należały do kobiet-orkiestr, które nie miały czasu na zapisanie własnej historii, swojej prywatnej, gdyż były skazane na panią i pana domu, surowo je traktujących. Oczywiście były wyjątki, gdyż taka mamka stawała się nie tylko pomocą do wszystkiego, ale również kolejnym członkiem rodziny.
Zachęcam do sięgnięcia po książkę „Służące do wszystkiego” i jej odkrycie w czasie długich jesiennych wieczorów, aby zanurzyć się w świecie niedomytych kociołków, ściśle leżącego gorsetu, wzajemnych umizgiwań i przepychanek, kronik policyjnych, niespełnionych miłości, całego międzyepokowego sztafażu, który lśni niczym diament w dziejach świata na pograniczu dwóch idei łączących słowa, już trochę zakurzone w XXI wieku – „pan” i „sługa”.
Zośka Papużanka „On”
Powieść literaturoznawczyni i polonistki Zośki Papużanki „On” jest odzwierciedleniem tego, co w nas drzemie głęboko skrywane przed światem. Główny bohater, ukochany syn Matki Polki żyjącej w rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, o symbolicznym imieniu Śpik – jest nieudany, nietolerowany, inny, ale jedyny w swoim rodzaju. Jego rodzicielka robi wszystko, aby go wesprzeć, a tę nieustanną walkę pokazuje autorka, która z pietyzmem wchodzi w obszary zakazane – wszak dzisiaj mamy być tacy poukładani, idealni, nieskażeni ograniczeniami, wciąż idący naprzód. Myślę, że powieściopisarka celowo użyła rysu postaci chłopca, który „na zawsze będzie zmięty i kanciasty i będą mu się pociły dłonie”. I chociaż otaczają go lubiący Śpika rówieśnicy z klasy – Fakir, Precel, Królik, Siwy, Kowalski, Mozart, Platfus, Żyrafa, Chuda, Tekla, Arabela, Katiusza i Świerszczyk, to jego ustawiczne nadążanie za innymi spala na panewce. Gdyż on nie może być taki jak inni, on już taki jest, prosty, trochę krnąbrny, czasami opiekuńczy, cichy i próbujący przystosować się do działań koleżanek i kolegów. Skrywa jednak pewną tajemnicę – chce być motorniczym i doskonale radzi sobie z rozkładem jazdy krakowskich tramwajów.
Zośka Papużanka nie kłamie, nie słodzi, ona drąży temat, pokazuje jak jest naprawdę. Wiele dzieci jest zahukanych przez swoich rodziców, a Śpik wydaje się tylko kimś śniącym na jawie, nieprzystosowanym i drażniącym otoczenie. On chce żyć po swojemu, jego dobrodzieje, jakimi są matka, babcia, ojciec czy wyżeł Hektor – są dla niego trampoliną do lepszego życia. Czy wejdzie na nią i zobaczy to, co jest mu pisane i nie będzie miał wątpliwości co chce robić w życiu? Czy będzie miał odwagę jak filmowy Mateusz z filmu Macieja Pieprzycy „Chce się żyć” – stawić czoła ludziom, otoczeniu, własnemu „ja”, aby zrealizować swoje cele i marzenia? Czy nabierze rozpędu, będąc uczniem dostającym łabędzie? Tak właśnie autorka tej – powiedziałabym – książki terapeutycznej dla każdego – postrzega lata 80. XX wieku – jako stadium rozwoju okresu granatowych mundurków, kolejki do mięsnego, ciągłego paraliżu tożsamościowego, utarczki z losem. Papużanka kokieteryjnie podsuwa nam zagrożenia, które wciąż są aktualne – czy według Witolda Gombrowicza w „Ferdydurke” – Słowacki nas zachwyca? Czy my również możemy utożsamić się z bohaterem literackim? Dziecko nie rozumie, nie jest w stanie poddać się rytmowi „Balladyny” czy „Kordiana” Juliusza Słowackiego. Klątwa z nieba i dramat jednostki wyczulonej na zło tego świata nie rodzi w młodym uczniu poczucia wspólnoty i naśladowania wielkich porywów romantycznych.
Śpik jest też wielkim bohaterem swoich czasów, on spotyka na co dzień całe grono nauczycielskie od danego przedmiotu – jak pisze Papużanka, mówiąc na przykład o „Pani od matematyki”, więc stawia czoło trudnościom wieku szkolnego, wymagającego. Bohater widzi przydrożnego włóczęgę, bohaterów literackich i filmowych w czasie swojej podróży w głąb samego siebie. On cierpi za miliony innych – „takich” dzieci, które spoglądają wielkimi oczami na pędzący obok świat, jawiący się w postaci niebieski ego tramwaju.
Zabawne historie opisane przez pisarkę – wzbogacają również intelektualnie omawianą powieść, są rodzajem smaczków w kulinarnej drodze do ukazania prawdziwego życia w nieodległych czasach, które – jak Śpik, były naznaczone cierpieniem, deficytem towarów na półkach i bezczasem „Smutnego Kraju pod ptakiem bez władzy”, ponieważ byt polski zawisł na jakiś czas w próżni, w tymczasowej niewoli ciała i ducha.
Niewątpliwie powieściopisarka ma lekkie pióro, co widać w dobrze skrojonych zdaniach i precyzji w cyzelowaniu każdej puenty. Książka jest interesującym przykładem jak matczyna miłość i kruchość jej syna Śpika może doprowadzić do tolerancji wad chłopca, przyjrzenia mu się z bliska czy dostrzeżenia jego podporządkowania się Głównemu Dyspozytorowi Ruchu na torowisku. Powieść jest zagadkowa, ale na tym polega jej fenomen – sekret ukryty w wizji światów napędzających nas do działania i niekrycia się z własnymi wadami. Wyzwala w czytelniku chęć do pozytywnego myślenia o czasie teraźniejszym, wytyczenia nowych ścieżek osobistego rozwoju oraz tolerancji dla tych wolniejszych, lecz zdolnych dzieci, które są tak ważne jak każda cząsteczka w przyrodzie. Bez nich świat byłby uboższy i mniej pewny swoich przekonań na temat roli człowieka we współczesnym świecie „bez wad”.