Create your own sidebar via Visual Composer with drag and drop tech, for almost all pages!
Aktualności
Październikowe DKK
- 23 października 2024
- Posted by: Wojciech Kantorski
- Category: Aktualności Dyskusyjny Klub Książki

Podczas październikowego spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki po raz kolejny zagościł u nas Mikołaj Łoziński. Czytaliśmy kontynuację losów żydowskiej rodziny Stramerów. Książka wymaga dużego skupienia, chociażby przez liczbę bohaterów. Stramerowie to wielopokoleniowa rodzina z Tarnowa, która na przekór wszystkim i wszystkiemu przetrwała okrutny czas wojny i próbuje odnaleźć się w nowej powojennej rzeczywistości. Autor poświęcił dużo uwagi autentyczności budowania świata Ocalałych. Nikt tu nie jest czarno-biały, nie ma postaci bez słabości i wad, jednak piękna w tym wszystkim jest wyrazistość i wola życia. Rodzina jest spoiwem, mogą dzielić poglądy, charaktery, spojrzenie na świat a jednak rodzina pozostaje nadrzędną wartością. Z całego serca polecamy książkę Mikołaja Łozińskiego „Stramerowie”!



Niepozwalająca zasnąć ani na chwilę błyskotliwa saga rodzinna dziejąca się w ostatnich dniach wojny pt. „Stramerowie” autorstwa Mikołaja Łozińskiego, to akt odwagi i realny dowód na to, że literatura wojenna może być interesująca i cały czas uniwersalna. Powieść ta stanowi kolejną część po „Stramerze”, która opowiada losy tytułowej rodziny żydowskiej w okresie międzywojennym w Tarnowie.
Ilość dzieci ojca Nathana i matki Rywki, czyli sześcioro, jest niejako kanwą, na której opierają się poszczególne rozdziały „Stramerów”. Dostatecznie tłumaczy to, dlaczego są rozsiani po wielu miejscowościach. Ukrywająca się pod nazwiskiem Marysia Zegarlińska – Róża chowa się u Babuni w zniszczonym Krakowie, nosząc na głowie chustkę, aby ukryć swoje prawdziwe pochodzenie w postaci kruczoczarnych włosów. Czytelnika urzeka jej niewinność i dowiadywanie się poprzez śpiewane przez inne dzieci rymowanki, na czym polega dojrzewanie i kim tak naprawdę jest młoda kobieta. Ujawnia się to w takich zdaniach, jak na przykład: „Na cmentarzu wielkie krzyki, tam się pieprzą nieboszczyki”. Próbując rozeznać się w sytuacji Róży, autor natychmiast przeskakuje (co czasami męczy podczas lektury) do wydarzeń rozgrywających się w życiu kolejnego z rodzeństwa – Rudka, który został inspektorem w szkole, gdzie starannie ukrywał nację innego żydowskiego nauczyciela. Mniej ambitny i dobrotliwy młody Stramer – Nusek (który z czasem przybiera nazwisko Stanisław Kuczyński) zdobywa pracę, dzięki swoim zdolnościom jako elektryk. Przedtem widzimy jak z pomocą serdecznej znajomej, ucieka z obozu janowskiego – największego nazistowskiego na terenie Ukrainy, we Lwowie. Ta sama znajoma połączy losy Nuska z jego siostrą Welą i Natkiem, którym też udaje się zbiec z koszmarnego więzienia „zaserwowanego” przez hitlerowców.
Mikołaj Łoziński zręcznie buduje też postać Weli Stramer, która na czas wojny staje się Janiną Murawską, pracującą w fabryce nitów i śrub, udającą wśród innych pracowników, że nie wie kto napisał „Pana Tadeusza” i w ten oto sposób nie ściąga na siebie uwagi ludzi wokół, którzy mogliby domyślić się, kim jest naprawdę… Jej mężem jest Natek, obecnie – Bolesław Markowski, ukazany jako ktoś, kto tylko przyjaźni się z Welą, do tego stopnia muszą oni trzymać w tajemnicy swoje ścisłe więzy w postaci łączącego ich małżeństwa. Zatrważające w tej historii jest to, że bracia i siostry Stramerowie czują się, jakby z każdej strony groziło im niebezpieczeństwo, jakby byli schwytani w pułapkę, podobnie jak ludzie działający następnie w podziemiu, a nazywani okrutnie przez kolejnych wrogów, tym razem komunistów – „zaplutymi karłami reakcji”. Nie mając gdzie uciec, ze strony na stronę powieści – przeżywamy wraz z bohaterami ich niemoc i bezsilność, chociaż staramy się ujrzeć w ich oczach również z czasami narastającą w nich nadzieję na lepsze jutro… Tragiczne losy ludności w tamtych latach są przełamywane przez przytaczane przez pisarza dowcipami, czasami jest to czarny humor opowiadający o losie Żydów, czasami iskierka śmiechu pojawia się u czytającego, gdy napotyka śmieszne wersy o żołnierzach Wehrmachtu. Wtedy sama czuję, że historia Stramerów nie jest tak bardzo straszna i cierpiętnicza, przewracam kartki powieści z błyskiem w oku, bo czuję narastającą moc w narodzie, który krzepi się chociażby tym, że istnieje w Warszawie słynna ulica Marszałkowska, gdzie podają najlepsze wiktuały na stół z foie gras i prosciutto na czele, uosabiając ona niejako słynną współczesną ulicę Żydowską w Pradze.
Nusek, podobnie jak Róża – również otwiera się na to, co nowe, przekraczając barierę prawdziwej miłości, kiedy staje się mężczyzną w ramionach kobiety dającej mu ukojenie po licznych przejściach wojennych. Wela także musiała udawać, że Nusek nie jest jej bratem. Czy w końcu całe rodzeństwo odnajdzie się po latach i będzie wspominać, że w czasie wojny potajemnie w myślach oni, jak i również pojawiający się później w powieści – Hesio, oficer armii Berlinga i Salek, działający we francuskim ruchu oporu, przypominali sobie słowa swoich rodziców, że „mimo wszystko” będzie dobrze, nastanie jeszcze na ich twarzy pogoda ducha i pozytywne myślenie w sercu.
Piorunujące wrażenie z pewnością robi cytat wyrażający to, co mogło przeistoczyć się w nicość, coś, co nie miało miejsca, a mianowicie: „I przez moment to zobaczyłem. Te wskazówki, które się cofają. Niemcy zabijają powstańców, powstańcy strzelają do Niemców, wybucha powstanie, Żydzi szykują powstanie. Niemcy wywożą ludzi bydlęcymi wagonami. Żydzi wprowadzają się do getta. Niemcy wychodzą z Warszawy. Jeszcze nie ma wojny”. Jakby czas stanął w miejscu i dramatycznie cofnął się do lat minionych, szczęśliwych, sielskich, tarnowskich, jakby napisał nasz romantyczny wieszcz Adam Mickiewicz: „Na me dzieciństwo sielskie, anielskie, Na moją młodość górną i durną, Na mój wiek męski, wiek klęski; Polały się łzy me czyste, rzęsiste…”. Tak z pewnością mogliby przypominać sobie po latach idyllę i szczęście w domu rodzinnym za przysłowiowego „dzieciaka” bracia i siostry Stramerowie. Tak jakby wszyscy z nich śnili, co wyraźnie nam mówi nazwisko „Stramer”, wywodzące się z języka jidysz i oznaczające „śpiocha”. Warto pielęgnować w sobie tę matczyną i ojcowską miłość, aby przetrwać czas być może ułudy, klęski, która nigdy się „nie wydarzyła” i zamieniła się w rzeczywiste zwycięstwo spod ciemięskiej władzy okupanta. Marzenia Stramerów o odkryciu swojego prawdziwego ja być może zrealizują się po wojnie, ale to już musi odkryć czytelnik, dopiero zaczynający swoją literacką przygodę z książką Mikołaja Łozińskiego.
Anna Kaczmarczyk